Uroczyste spotkanie jubileuszowe rozpoczął dyrektor P. Norbert Zawisza, który w swoim oficjalnym wystąpieniu podsumował 50 lat działalności Muzeum oraz wygłosił laudację Krystyny Kondratiukowej - założycielki i pierwszej wieloletniej dyrektorki Muzeum Włókiennictwa.
"Przed kilku miesiącami we wstępie do wydawnictwa jubileuszowego napisałem, że dyrektor jest ostatnią osobą, która powinna podsumowywać 50-letnią historię muzeum. Tym bardziej w sytuacji, gdy jest on tym dyrektorem przez 30 z 50 lat. Dziś sytuacja zmusza mnie, by o muzeum jednak Państwu coś powiedzieć. Proszę mi wierzyć, wymóg obiektywizmu jest ponad moje siły. Muszę balansować między dyskretnym, a sprytnie skrywanym samochwalstwem.
Ale będzie to samochwalstwo. Czuję się nawet z niego usprawiedliwiony. To Państwo swą obecnością na jubileuszu udzielili mnie swego przyzwolenia na to samochwalstwo, bo po co zaszczyca się obecnością cudze jubileusze? Po to, aby słuchać jak inni chwalą i samemu chwalić.
Pochwały pochwałami, ale postaram się być w nich powściągliwy. Na ile sytuacja na to pozwoli – obiektywny. Schowam się za cyframi. Cyfry nie kłamią. Cyfry nużą, nudzą, w rezultacie nikt ich nie pamięta. Nikt ich nie pamięta, jeśli nie są zaskakująco wielkie, lub prawie nieuchwytnie małe. Dziś niech Państwo jako o nieuchwytnych myślą o naszych błędach. Inne cyfry za chwile podam. W największym wyborze; to znaczy w najkrótszym.
Najpierw nieco ogólników.
Autorytet muzeum oceniamy po wielkości i randze jego zbiorów. To oczywiście nie jedyne kryterium, ale ważne. Pamiętajmy jednak, że działamy w Polsce, w warunkach znacznego przetrzebienia przez wojny i grabieże pierwotnego stanu posiadania i potencjalnego rynku kolekcjonerskiego. Ten, komu udało się w tych warunkach posiąść wiele dzieł wyjątkowych, na pewno zasługuje na wyróżnienie. Oczywiście, łatwiej i wygodniej prezentować cudze kolekcje, choć wiemy, że i z ich pozyskaniem wiąże się wiele wysiłków finansowych i organizacyjnych. Ale lepszy jest ten, kto posiada i eksponuje własne zbiory. I od razu dowód: spośród około 1000 wystaw, jakie w ciągu 50 lat zorganizowaliśmy, nasze zbiory eksponowaliśmy 430 razy u nas, we własnym gmachu, 260 razy w innych miastach Polski i 120 razy zagranicą.
Jesteśmy muzeum włókiennictwa, a więc to, co nas przede wszystkim interesuje jest albo maszyną (którą eksploatuje się aż do śmierci technicznej), albo najczęściej obiektem kultury materialnej. Dla ogółu zazwyczaj niewartym szczególnego zainteresowania, a w związku z tym i pietyzmu ochrony. Tylko jako sentymentalne pamiątki różnych życiowych, lub historycznych okoliczności jesteśmy skłonni zachowywać czasami „ruiny” kilimu, starej sukni, dywanu. Sentymenty milkną w czas wojny, a nowi posiadacze zazwyczaj sentymentów nie dziedziczą. A ile z przedmiotów kultury materialnej zmieniło właścicieli na skutek wojny, zmian społecznych i własnościowych? Ile z tych przedmiotów uległo zniszczeniu? A przecież to były cenne pamiątki naszej przeszłości; często o wybitnych walorach artystycznych.
Centralne Muzeum Włókiennictwa powstało w latach 60. kiedy rynek antykwaryczny był już przetrzebiony z najcenniejszych obiektów. Posiedli je ci, którzy zaczęli zbierać wcześniej i byli bogatsi. Mimo to, naszym poprzednikom i nam udało się zgromadzić zbiory pod wieloma względami imponujące. Z próżności, ale i jako dowód prawdy tego co mówię, przytoczę uwagę jednego z wybitnych polskich historyków tkaniny, który o naszej kolekcji pasów kontuszowych powiedział, że „gdyby Potoccy z Krzeszowic odebrali z Muzeum Narodowego w Warszawie swój depozyt pasów, to wasza kolekcja byłaby druga w Polsce”. Zdają sobie Państwo sprawę, że porównywani tu jesteśmy do instytucji o najwyższym autorytecie – starej, wielkiej i centralnej. A my te pasy kontuszowe zgromadziliśmy od 1960 roku, w sytuacji notorycznego niedoboru środków finansowych. Pieniądze. Zawsze ich mieliśmy za mało.
To jednak jubileusz, mówmy o sukcesach, bo one są, choć – wydaje się – gdyby nie różne przeciwności byłyby znacznie większe, przyszłyby wcześniej.
W ciągu 50 lat zgromadziliśmy 17.295 pozycji inwentarzowych. Ta pozycja inwentarzowa to taka trochę dziwna jednostka zapisu inwentarzowego, bo raz odpowiada jednemu obiektowi, innym razem obejmuje ich kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt, w naszym muzeum bywa, że i ponad tysiąc. Te 17.295 pozycji to kilkaset tysięcy pojedynczych eksponatów. I wszystkie trzeba pomierzyć, czasami poważyć, zidentyfikować, atrybuować, zinwentaryzować, sfotoinwentaryzować. Ale dobrze, abyśmy mieli z nimi tylko takie kłopoty. Daj, dobry Boże, abyśmy w ogóle mieli nowe eksponaty.
To, co nas interesuje, możemy kupić lub dostać. Kiedyś znajdowały się na ten cel jakieś pieniądze w budżecie. I wówczas też narzekaliśmy, że jest ich stanowczo za mało. Do początku lat 90. istniał wspominany z sentymentem (zlikwidowała go minister Cywińska) Państwowy Fundusz Zamówień Plastycznych. Potem już żadnych wydzielonych sum w budżecie nie było. Pojawiły się natomiast możliwości dotacji ministerialnych. Teoretyczne! W roku ubiegłym „z Miasta” otrzymaliśmy na zakupy eksponatów chyba po raz pierwszy od 10 lat kilkadziesiąt tysięcy złotych. I to wszystko. I jak tu w sposób planowy gromadzić zbiory? Jak tu realizować cele wyznaczone przez statut, ICOM, również i Państwa oczekiwania?
Zawsze otrzymywaliśmy dużo darów. Często były bardzo cenne. Pojedyncze bywały wyceniane na kilkadziesiąt tysięcy złotych i to nie przez ich ofiarodawców, a wewnątrzmuzealne gremium specjalistów. W ostatnim dziesięcioleciu proporcje darów do zakupów były jak 8,6 do 1. (Jak Państwo widzą statystyki nie poprawiła zeszłoroczna dotacja kilkudziesięciu tysięcy na zakupy). Jest źle. I mimo jubileuszu, albo może właśnie z tej okazji należy o tym mówić? Tylko komu to uświadamiać? Najwspanialsze i najliczniejsze dary nie zastąpią logicznej, konsekwentnej polityki gromadzenia. Zbiory Centralnego Muzeum Włókiennictwa, którymi najsłuszniej się szczycimy, tracą swoją reprezentatywność. My tracimy dotychczasową pozycję, tracimy atrakcyjność dla polskich i zagranicznych widzów, przestajemy się liczyć. A razem z nami przestaje się liczyć również Łódź. Bo wciąż jeszcze w świadomości Polaków i Świata jest ona kojarzona z tkaniną, a nie lansowaną ostatnio fotografią, czy designem.
Od lat zbiory tkaniny zabytkowej powiększają się o pojedyncze i raczej średniej klasy obiekty. W kolekcji tkaniny współczesnej mamy istotne, choć chyba jeszcze do nadrobienia, braki w dokumentowaniu lat 90. XX wieku i lat 10. XXI wieku. Depozyty, na których musimy bazować na wystawach polskich i zagranicznych są tylko „chwilowym załataniem dziury”. Jest źle. A skoro szczycimy się obfitością darów uświadommy sobie czym one są ? Są – i o tym często piszą darczyńcy w listach – wyrazem uznania dla muzeum, dla roli Centralnego Muzeum Włókiennictwa jako polskiego i międzynarodowego promotora sztuki tkackiej. Te pochwały pod naszym adresem są czasami nieco egzaltowane, ale chyba szczerze, bo pisane bez żadnego interesu, jak poniższa, przy odbiorze gobelinu po wystawie: „Centralne Muzeum Włókiennictwa w Łodzi jest jednak największym marzeniem dla każdego twórcy [...] Jeżeli użyć porównania to powiem tak: Watykan za czasów Jana Pawła II”. To cytat z listu z 6 grudnia tego roku.
Mieć swoje prace w Centralnym Muzeum Włókiennictwa to źródło międzynarodowego prestiżu. Dla zagranicy jesteśmy wysoko cenioną marką.
Po tegorocznym 13 Międzynarodowym Triennale Tkaniny, 10 Ogólnopolskiej Wystawie Tkaniny Unikatowej i 8 Ogólnopolskiej Wystawie Miniatury Tkackiej otrzymaliśmy w sumie 130 prac. O tyle pozycji powiększył się inwentarz muzealny, o dobrze ponad 200.000 złotych wzrósł majątek muzeum. Ale nie myślcie Państwo, że to jest traktowane jako zysk. Przepisy mamy takie, że dostać byśmy mogli nawet oryginał „Grunwaldu” (przed którego haftowaną kopią teraz Państwo siedzicie), a to i tak nie liczyłoby się jako zysk muzeum. Ale jesteśmy rozliczani przede wszystkim z uzyskanych zysków. I znów nie mogę o takie rozumienie korzyści muzeum mieć do nikogo pretensji. A pretensję i najgłębszą świadomość krzywdy mam. Przyznają Państwo, że jest w tym coś głęboko bez sensu. Nie mówiąc o tym, że to również antydoping w pozyskiwaniu darów.
Obiecywałem, że będzie krótko, a wychodzi jak wychodzi. Pozwólcie Państwo jeszcze nieco na temat najwybitniejszych naszych kolekcji. Naprawdę, tylko tych, jakich nie ma gdzie indziej w Polsce, czy na świecie.
W Dziale Historii Włókiennictwa przechowujemy najliczniejszą w Polsce kolekcję papierów wartościowych spółek włókienniczych na ziemiach polskich w jej dawnych i obecnych granicach. Najstarszy pochodzi z 1768 roku. Czy poza specjalistami ktokolwiek z Państwa przypuszczał, że w Polsce były wtedy jakieś spółki akcyjne? Kolekcja to „oczko w głowie” i rezultat pasji kolekcjonerskiej Piotra Jaworskiego.
Dział Tkaniny Przemysłowej gromadzi polskie i obce (w zdecydowanej większości jednak europejskie) tkaniny „fabryczne”’ począwszy od początku XIX wieku, ponadto projekty tkanin i dywanów. To ponad 5.199 pozycji inwentarzowych, a w praktyce kilkaset tysięcy próbek tkanin. Największy zbiór w Polsce. Najbogatsze i właściwie jedyne źródło do dziejów wzornictwa tkanin odzieżowych i dekoracyjnych. W zbiorach działu znajdują się również jedyne w Polsce tak liczne zespoły ikonografii, projektów i tkanin dwu zakładów-legend – Zakładów Przemysłu Jedwabniczego w Milanówku (te udało mi się pozyskać od dawnych właścicieli) i Zakładów Lniarskich w Żyrardowie, które „wyszperały” Elżbieta Nowakowska i Lidia Kotkowska.
Dział Odzieży ma wciąż jeszcze – choć konkurencja nas goni, a finansowo jest potentatem – największą w Polsce kolekcję odzieży i akcesoriów strojów z lat 20. i 30. XX wieku, poza tym wielki zbiór odzieży starszej i nowszej. Przed kilku miesiącami ku naszemu zdziwieniu okazało się, że jesteśmy jedynym w Polsce muzeum, które kiedyś „zniżyło się” do tego, by kupić coś z kolekcji Barbary Hoff, w której ciuchach chodziła cała Polska. Wielkie w gromadzeniu miał zasługi organizator Działu – Andrzej Urbaniak, a teraz Aleksandra Trella. W zbiorach działu znajduje się również chyba najliczniejszy na świecie zbiór „pamiątek osobistych”, archiwum artystyczne i stroje najsłynniejszego polskiego stylisty Antoine’a – Antoniego Cierplikowskiego.
Zainteresowaniom i pasji gromadzenia Krystyny Kondratiukowej, potem Haliny Jurgi, a teraz Małgorzaty Wróblewskiej-Markiewicz zawdzięczamy największą obok Muzeum Narodowego w Krakowie kolekcję kilimu polskiego. Te kolekcje ze sobą nie konkurują, one się doskonale uzupełniają. Kraków wyprzedza nas w liczebności i jakości zbiorów starszych, my jesteśmy prawie wyłączni w XX wieku.
Najsłuszniej chwalimy się największą kolekcją tkaniny współczesnej polskiej i obcej (a w tej dziedzinie to, co polskie niejako automatycznie oznacza międzynarodowe). I aby nie wymieniać dziesiątków wielkich nazwisk uświadomię Państwu, że mamy największy zbiór tkanin Magdaleny Abakanowicz, a to już dla wszystkich nazwisko pierwsze.
Skupieni w swoich ambicjach kolekcjonerskich na świecie i Polsce nie zaniedbujemy dokumentacji osiągnięć projektowych i realizacyjnych łódzkiego środowiska artystycznego, wywodzącego się przede wszystkim z łódzkiej Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych, a obecnie Akademii Sztuk Pięknych. Muzeum wielokrotnie otrzymywało od Akademii przekazy tkanin i strojów, często wraz z dokumentacją projektową. Kolekcja muzealna, poszerzona jeszcze o zakupym przewyższa już dawno zbiory Akademii. Współpraca kolekcjonerska i ekspozycyjna obydwu instytucji sięga 1953 roku, kiedy to wykładowcą historii sztuki i sztuki ludowej była tam Krystyna Kondratiukowa, potem drugi dyrektor muzeum Adam Nahlik (skądinąd absolwent tej uczelni), a i ja jestem tam zatrudniony od 1971 roku; dopiero w 10 lat później zostałem dyrektorem muzeum.
Wspomnieć wypada, a to okazja by podziękować Stowarzyszeniu Włókienników Polskich i naszemu przyjacielowi profesorowi Januszowi Szoslandowi, o gromadzonej kolekcji narzędzi i maszyn włókienniczych. Przez lata naszym nie-do-spełnienia marzeniem było pokazywać je w ruchu. Aby marzenie spełnić musieliśmy mieć miejsce, gdzie krosna można by zainstalować bez obawy, że drgania podczas pracy zaszkodzą konstrukcji budynku. Stało się to możliwe dopiero w nowo odzyskanej i adaptowanej części wschodniej. Stało się to możliwe dzięki Janowi Głowackiemu i Józefowi Kosińskiemu. Mamy salę maszyn w ruchu, której nie ma nikt w Polsce. Teraz na wyprodukowanej tkaninie chcemy jeszcze drukować chustki.
Wiemy i musimy się z tym pogodzić, choć to wielka niesprawiedliwość losu. Więcej jest artystów utalentowanych, niż tych którzy zrobili karierę, tym bardziej międzynarodową. A w latach 60. było to bardzo trudne. Miło spadkobiercom, gdy sława artysty przyjdzie po jego śmierci, ale samemu artyście zapewne byłoby milej, gdyby to tak jeszcze za życia.
Krystyna Kondratiukowa decydowała, kto będzie reprezentował Polskę na pierwszym, drugim i kolejnych Międzynarodowych Biennale Tkaniny w Lozannie, a we wczesnych latach 60. to było dla polskich artystów-tkaczy jedyne okno na świat i jedyna okazja do międzynarodowego zaistnienia. Decydowała o ich artystycznym być-albo-nie-być. Często bywała nazywana „matką”, ale jeden z krytyków nazwał ją chyba trafniej – „akuszerem polskiej tkaniny artystycznej”. Najsłuszniej.
Oceniając teraz wielką, zgromadzoną za jej czasów kolekcję trudno się oprzeć refleksji. Intuicję miała nieomylną, a gust artystyczny taki, jaki powinien mieć każdy dyrektor muzeum, który kolekcję gromadzi za publiczne pieniądze – eklektyczny. Przed 30 laty, kiedy zaczynałem pracę w muzeum, wydedukowałem z inwentarza przez nią zgromadzonej kolekcji, że dyrektor nie ma prawa do własnego gustu, predylekcji artystycznych, czy przyjaźni. Czy byłem pojętnym uczniem, ocenią Państwo na jubileuszu 100-lecia.
Mówiąc o gromadzeniu kolekcji, promocji polskiej sztuki tkackiej, nie sposób nie wspomnieć tu zasług profesor Ireny Huml. Towarzyszyła nam od zawsze, towarzyszy nam nadal z warszawskiego oddalenia.
Znajomość i udział jako komisarza-selekcjonera w wielkich międzynarodowych imprezach tkackich skłoniły Krystynę Kondratiukową, by na ich wzór zorganizować podobne w Polsce. Zdawała sobie doskonale sprawę z potencjału artystycznego polskich twórców, bo go wielokrotnie sprawdziła na wystawach zagranicznych. Trzeba przypomnieć i wypada podkreślić, że były to w ogóle pierwsze wystawy zagraniczne jakie z Łodzi wyeksportowano na Zachód. Ministerstwo Kultury i Sztuki życzliwie jej pomagało, łódzkie władze partyjne i – co tu ukrywać – łódzkie środowisko muzealników – raczej nie. Atrakcyjność wyjazdów do „strefy dolarowej” była w latach 60. wielka. Zazdrość też. A przecież łatwiej zazdrościć niż spróbować coś zrobić samemu.
Inicjatywę zorganizowania ogólnopolskiej, a potem międzynarodowej konfrontacji artystów tkaczy i projektantów podchwyciło i pokochało jako własny pomysł środowisko artystów plastyków, a potem przypisały ją sobie władze partyjne Łodzi. I tak zrodziła się kolejna wielka inicjatywa – Międzynarodowe Triennale Tkaniny. Początkowo było organizowane przez kilka instytucji łódzkich, wśród których prym wiodło Biuro Wystaw Artystycznych i wielki animator kultury w naszym mieście – dyrektor Bernard Kepler. Od 1985 roku jest to wystawa, której jedynym organizatorem jest Centralne Muzeum Włókiennictwa.
Biennale Tkaniny w Lozannie, pierwsza na świecie, wielka międzynarodowa wystawa, organizowana przez bogatą Szwajcarię, w latach 90. upadła. Wcześniej „wykruszył” się Londyn, Vehta, trochę później, ale też w latach 90 japońskie Kioto. Wśród imprez tkackich porównywalnej rangi i wielkości zostaliśmy sami. Międzynarodowe Triennale Tkaniny w Łodzi jest teraz najstarszą i największą na świecie ekspozycją promującą tkaninę współczesną. Niedawno powstała z wielkim finansowym rozmachem impreza „Od Lozanny do Pekinu” jeszcze nam nie zagraża.
W tegorocznej 13 edycji wzięło udział 130 artystów z 51 krajów, a obejrzało ją 25.661widzów. I na nim artyści polscy potwierdzili swoją wybitną pozycję, a Łódź już wcześniej ugruntowaną opinię wiodącego w Polsce ośrodka artystycznego."
"Decyzja o przekazaniu Białej Fabryki na siedzibę przyszłego Centralnego Muzeum Włókiennictwa trwała – relatywnie – krótko. Oczywiście w skali 50 lat jego istnienia. Około 2 lat. Wyegzekwowanie całości budynku w różnej wielkości fragmentach prawie 50 lat. W ciągu tych 50 lat nikt nigdy nie podważał naszego prawa do darowizny, wszyscy deklarowali zrozumienie, poparcie, pomoc. I nic. No prawie nic, bo jednak po kawałku jakoś Białą Fabrykę dostawaliśmy. A jeden z najpiękniejszych zabytków architektury przemysłowej w Polsce. Unikatowy co do swej kompozycji i konstrukcji w Europie (na co zwracano uwagę jeszcze w latach 60.) niszczał niewłaściwie użytkowany. W niczym nie pomagało, ale i nikomu nie przeszkadzało, że był wpisany jako pierwsza pozycja do rejestru zabytków. Teraz ochrona dziedzictwa postindustrialnego jest prawie religią, traktowaną jako patriotyczny obowiązek. W latach 50.-60. nikt na świecie jeszcze tak o opiece nad starymi fabrykami nie myślał. W Łodzi na ogół też, bo przystępując do adaptacji oddanego fragmentu Białej Fabryki planowano nawet rozbiórkę modrzewiowych stropów.
Z ferworu modernizacyjnego lat 60 i 70. kiedy często dewastowano i wyburzano bez sensu, bo tylko w imię postulatu nowoczesności, Biała Fabryka wyszła prawie bez szwanku. Wielka w tym zasługa profesora Henryka Jaworowskiego i kolejnych dyrektorów muzeum jako inwestorów adaptacji i przyszłych użytkowników. Już po 2000 roku wielką zasługę w odzyskaniu ostatnich fragmentów fabryki i powtórnym scaleniu kompleksu w rękach jednego użytkownika mają obecny Konserwator Wojewódzki Wojciech Szygendowski i mój zastępca Marcin Oko. Mamy świadomość, że uratowaliśmy dla potomności zabytek wielkiej klasy artystycznej. Wiem, Łodzianie kochają pałace Poznańskiego i Manufakturę, ale kolebka industrialnej Łodzi stała na posiadłach wodnych na Jasieniu. Była w Białej Fabryce.
A kiedy wspominam nasze zasługi w ochronie Białej Fabryki uświadomić winieniem Państwu jeszcze jeden fakt. Niewątpliwą zasługę i wielki problem, jakiego inni, gdzie indziej nie miewają.
Po co i do jakich zadań powołano muzea wszyscy wiedzą, albo się domyślają. W największym skrócie – mają one gromadzić, konserwować i udostępniać zgromadzone zbiory. Konserwować i udostępniać zbiory, ale nie budynki, gdzie te zbiory są przechowywane. My, jak i chyba wszystkie muzea w Łodzi jesteśmy również konserwatorami, opiekunami zabytków architektury, w których mamy swoje siedziby. Robimy to z pełnym przekonaniem, że trzeba to robić, ale czy tę naszą dodatkową zasługę ktoś w ogóle sobie uświadamia? Oczywiście, nieporównanie łatwiej i wygodniej byłoby nam robić to, co do nas należy w nowoczesnych wnętrzach, z nieograniczonymi możliwościami stosowania wszelkich nowinek instalacyjnych i technicznych.. Obok tego, co do nas należy my jeszcze dbamy o budynek. I nie chcemy wcale innego, choć ten jest komunikacyjnie fatalny, ekspozycyjnie trudny. Biała Fabryka jest naszą siedzibą i innej nie chcemy. Ale czasami chcielibyśmy, aby ktoś nas pochwalił i dlatego o tym mówię.
Przekonanie, że tak właśnie trzeba odziedziczyliśmy po naszych świetnych poprzednikach. Krystyna Kondratiukowa pojmowała postulat gromadzenia, konserwacji i udostępniania zabytków włókiennictwa niekonwencjonalnie szeroko. Uważała, że należy nią objąć również dziedzictwo architektoniczne włókienniczej Łodzi. Stąd zapewne idea zgromadzenia z terenu Łodzi różnych budynków mieszkalnych. Zorganizowanie skansenu.
Nie będę Państwa nudził opowieścią o kalendarzu inicjatyw i losach skansenu, które są analogiczne do naszych starań o odzyskanie całości Białej Fabryki. Też trwały 50 lat. I też wszyscy, absolutnie wszyscy byli tego skansenu zwolennikami. Gazety lokalne i centralna "Trybuna Ludu" wielokrotnie o tym pisały, mieszkańcy Łodzi-Górna gotowi byli zbudować go w czynie społecznym. I nic. Domy tkaczy ulegały stopniowej biodegradacji, dwa najpiękniejsze w miejscu obecnego "Domusu" rozebrano, bo szpeciły łódzki Manhattan i bez nich też brzydki.
Wille na Popiołach, a na obrzeżach miasta wiele różnych drewnianych budowli wciąż jeszcze stoi. Na sali jest wiele osób, które mogłyby mieć wpływ na powiększenie skansenu. Nie wymaga to wielkich nakładów. A przecież to co Władze Miasta już zrobiły zostało dostrzeżone. Przysporzyliśmy Łodzi wybitnych walorów historycznych, widokowych, turystycznych. Adaptacja skrzydła, w którym teraz Państwa gościmy dostała nagrodę jako Najlepsze Wnętrze 2008 roku, w rok później Polskie Towarzystwo Urbanistyczne wyróżniło kompozycję skansenu w kompleksie Białej Fabryki. Przed dwoma tygodniami zostaliśmy uznani na przykładowe/wzorcowe Muzeum Włókiennictwa na terenie działania Europejskiego Stowarzyszenia Wspólnot Przemysłu Tekstylnego ACTE. Wielka w tym zasługa projektantów adaptacji skrzydła „D” i skansenu architektek Anity Luniak i Teresy Mromlińskiej. Ich autorstwa jest również projekt adaptacji Starej Kotłowni na e-Muzeum. Że jest dobry, wiedziałem już wcześniej. Potwierdziła to decyzja o przedzieleniu na tę inwestycję środków finansowych Unii Europejskiej, a te jak Państwo wiedzą są przydzielane w drodze konkursu. A skoro o konkursie unijnym mowa, to z samochwalstwa wspomnę, że już wcześniej wygraliśmy konkurs na adaptację skrzydła "D" i skansen, a żeby podlizać się Władzom Miasta najgoręcej podziękować, że zagwarantowały konieczne sroki finansowe na realizację tych projektów.
I jeszcze o jednym. Najkrócej i nie po to, aby się chwalić, choć jednak tak.
Jak jesteśmy odbierani przez mieszkańców Łodzi i Polski?
Wszyscy ostatnio narzekają na spadek frekwencji. Nas również pewne decyzje w szkolnictwie podstawowym i średnim straszą. Na szczęście wycieczki szkolne to nie jedyna nasza publiczność. W tym roku frekwencję mamy znacznie lepszą niż wcześniej. Do końca listopada odwiedziło nas 48.266 widzów.
Wczoraj otworzyliśmy międzynarodową wystawę (19 artystów z 12 krajów, na otwarcie przyjechało 7). Czynne są ekspozycje stałe. Haft "Grunwaldu" też przyciąga widzów. Na wymyślonych przez Dział Oświaty Gayerwerkach, warsztatach i zajęciach plastycznych dla dzieci i rodziców nie mamy już miejsc do marca przyszłego roku. Dla łodzian jesteśmy chyba interesujący, chyba atrakcyjni, chyba nas lubią. Ale nie chciałbym, aby wierzyli mi Państwo tylko na słowo.
Pobawmy się liczbami.
Do końca listopada frekwencja wyniosła 48.266 widzów. Możemy założyć bez wielkiego ryzyka błędu, że do końca grudnia będzie co najmniej 50.000.
W roku mamy około 300 dni (w rzeczywistości nieco mniej), kiedy muzeum jest czynne. Oznacza to, że każdego dnia odwiedza muzeum 167 osób. Spróbujmy innej kombinacji.
Frekwencja w tym roku wyniesie 50.000 widzów, a w muzeum pracuje 80 osób (zaokrąglam w górę). Oznacza to, że – oczywiście teoretycznie – każda osoba pracująca w muzeum obsługuje w ciągu roku 625 widzów (tylko widzów, nie liczymy tu gości i interesantów), czyli dziennie ponad 2.
Oczywiście, obsługa widzów to nie jedyne prace jakie trzeba wykonać w muzeum. Trzeba jeszcze robić to wszystko, o czym mówiłem i nie mówiłem wcześniej, a co jest administracyjną i muzealna koniecznością. Centralne Muzeum Włókiennictwa to chyba nie najgorsza firma i chyba dobra marka w Łodzi. Dobrze byłoby, aby wszyscy o tym wiedzieli i pamiętali."
Laudacja Krystyny Kondratiukowej
"O uczczenie pamięci Krystyny Kondratiukowej, założycielki i pierwszego dyrektora Centralnego Muzeum Włókiennictwa zabiegaliśmy od lat. W moich staraniach wspierała mnie Pani Krystyna Bobrowska, wieloletni prezes Towarzystwa Przyjaciół Łodzi.
Sfinansowanie popiersia zawdzięczamy dyrekcji Wydziału Kultury Urzędu Miasta Łodzi, która w takiej formie postanowiła uczcić nasz jubileusz.
Bardzo za to dziękujemy.
Wykonania popiersie podjął się rzeźbiarz Marcin Mielczarek i chyba to zadanie wykonał godnie.
Była Łodzianką nie tylko z urodzenia, ale i społecznego wyboru. W plebiscycie czytelników "Odgłosów" została Kobietą Roku 1975.
Mając 19 lat rozpoczęła pracę w fabryce Scheiblera i jednocześnie uczyła się w Szkole Włókienniczej na ul. Żeromskiego. Potem była instruktorką tkactwa w szkole w Białymstoku i na Kursach Wędrownych Kuratorium Brzeskiego, potem jeszcze nauczycielką techniki reklamy w Gimnazjum Kupieckim i Szkole Przysposobienia Kupieckiego w Pińsku. Po 1939 roku założyła Poleski Bazar Przemysłu Ludowego gdzie organizowała wystawy tkanin i sztuki ludowej na słynnych Jarmarkach Poleskich.
Po wojnie powróciła do Łodzi, podjęła studia historii sztuki na Uniwersytecie Łódzkim. Jednocześnie była nauczycielką w Liceum i Technikum Handlowym i do 1953 wykładowcą historii sztuki i sztuki ludowej w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych, dzisiejszej Akademii Sztuk Pięknych.
W okresie dyrektury Mariana Minicha, w 1952 rozpoczęła pracę w Muzeum Sztuki w Łodzi, gdzie założyła Dział Tkactwa. W 1959 została kierownikiem Muzeum Historii Włókiennictwa Oddziału Muzeum Sztuki, a od 1960 kustoszem-dyrektorem samodzielnego już Muzeum Historii Włókiennictwa.
Dzięki jej staraniom muzeum otrzymało na swoją siedzibę Białą Fabrykę.
Ona decydowała o strukturze i polityce muzeum – polityce gromadzenia zbiorów i polityce wystaw (a więc i promocji tkaniny polskiej, promocji artystów). Pokazała światu kilkaset wystaw polskiej tkaniny i polskiej sztuki.
To Ona decydowała o międzynarodowej karierze, a potem często o międzynarodowym być-albo-nie być wielu spośród współczesnych "największych" i co może przykre, ale zrozumiałe, że często o tym zapominają. Krystyna Kondratiukowa jest twórcą sukcesu polskiej tkaniny. Sukcesu, który zapoczątkowała, ale który trwa nadal.
W 1976 odchodziła na emeryturę ze świadomością wielkiej krzywdy i zaledwie połowicznej realizacji swoich planów, planów Centralnego Muzeum Włókiennictwa. To usłyszałem podczas jednej z nielicznych z Nią rozmów, już w latach 80.
Została emerytowana w pełni sił twórczych, w rok po wyborze na Kobietę Roku, w rok po otrzymaniu tytułu Zasłużonej dla Łodzi. I zapewne żadną osłodą nie był dla Niej tytuł honorowego kustosza Centralnego Muzeum Włókiennictwa, który nadał jej Minister Kultury i Sztuki.
Miejsce, które zwolniła niecałe 3 lata zajmował jej następca.
Robiłem, robiliśmy wszyscy wiele – czy zrobiliśmy wszystko - nie wiem – aby Jej plany w pełni zrealizować. Udało się to dopiero teraz. Ale wcześniej musiała być Solidarność i pierwsze Wolne Wybory, a po nich kolejne, już zupełnie inne wybory do Władz Samorządowych i dobrze, że była jeszcze Unia Europejska. Zrealizować tego wszystkiego, co Państwo teraz oglądają w latach 60-70. chyba by się jednak nie dało. Można było sobie pomarzyć i Krystyna Kondratiukowa marzyła. I starczyło nam tych marzeń, aby je zrealizować przez 50 lat.
Odchodziła ze świadomością krzywdy, że musi opuścić "dom" jaki sobie i nam zbudowała. Każdy by chyba tego żałował. Czy mogła mieć uzasadniony żal, że nie zdołała zrealizować marzeń. Chyba też nie. Zostawiła po sobie dobrą pamięć i trwa w tej pamięci."
Norbert Zawisza
Dyrektor Centralnego Muzeum Włókiennictwa
Podczas oficjalnej części uroczystości nastąpiło odsłonięcie popiersia Krystyny Kondratiukowej dokonane przez Panią Małgorzatę Gadułę–Zawratyńską p.o. zastępcy Dyrektora Wydziału Kultury Urzędu Miasta Łodzi.
Uhonorowani zostali także zasłużeni pracownicy muzeum. Zaszczytne odznaczenia zostały wręczone przez Radcę Ministra MKiDN w Departamencie Dziedzictwa Kulturowego - Panią Małgorzatę Bociągę oraz Wojewodę Łódzkiego -Panią Jolantę Chełmińską:
SREBRNY MEDAL "ZASŁUŻONY KULTURZE GLORIA ARTIS" otrzymał Pan Norbert Zawisza
BRĄZOWY MEDAL "ZASŁUŻONY KULTURZE GLORIA ARTIS" otrzymał Pan Marcin Oko
ODZNAKĘ HONOROWĄ "ZASŁUŻONY DLA KULTURY POLSKIEJ" otrzymali:
Lech Andrzejewski
Barbara Bator
Piotr Jaworski
Andrzej Kłąb
Irena Kurek
Lidia Maćkowiak-Kotkowska
Elżbieta Nowakowska
Mirosław Owczarek
Jolanta Piwońska
Irena Śmiechowska
Aleksandra Trella
Małgorzata Wróblewska-Markiewicz
ZŁOTA ODZNAKA "ZA OPIEKĘ NAD ZABYTKAMI" otrzymał Pan Jan Głowacki
DYPLOM MINISTRA KULTURY I DZIEDZICTWA NARODOWEGO - W UZNANIU ZASŁUG NA RZECZ ROZWOJU MUZEUM otrzymały:
Elżbieta Urbaniak
Dorota Krakowiak
Po oficjalnej części uroczystości odbył się koncert, zorganizowany przez Impresariat Artystyczny Q4Q. Na scenie wystąpili: Monika Hladikova (mezzosopran) oraz Paweł Stępnik (gitara klasyczna).
Po koncercie wszystkich Gości zaproszono na urodzinowy tort w kształcie siedziby Muzeum - Białej Fabryki Ludwika Geyera.
fot. L. Andrzejewski, A. Ambruszkiewicz