W 2012 roku minęła 50 rocznica pierwszego Biennale w Lozannie. Biennale Internationale de la Tapisserie to odbywająca się w cyklu dwuletnim międzynarodowa wystawa, organizowana do 1995 roku. W chwili narodzin, w zamierzeniach organizatorów, jej celem było zintegrowanie działających w świecie twórców i pokazanie światu odrodzonego w XX wieku nowoczesnego gobelinu. Stała się na wiele lat najważniejszym światowym przeglądem dokonań na polu sztuki włókna.
Wystawa zorganizowana w Muzeum Kantonalnym Sztuk Pięknych w Lozannie i trwająca od 15 czerwca do 17 września 1962 roku w sposób decydujący przyczyniła się do spopularyzowania w świecie polskiej tkaniny artystycznej w 2 połowie XX wieku. Otworzyła drzwi prestiżowych galerii i muzeów na całym świecie dla dzieł polskich twórców. Sztuka włókna stała się od lat 60. XX w. wizytówką polskiej kultury w świecie, narodziło się pojęcie polskiej szkoły tkaniny, a kolejne lozańskie prezentacje umacniały pozycję stale rosnącej grupy twórców z naszego kraju.
Dla organizacji Biennale decydujące było spotkanie Szwajcara, Pierre’a Pauli (grafika, znawcy i miłośnika tkaniny artystycznej; od k. l. 60. dyrektora Muzeum Sztuk Dekoracyjnych Miasta Lozanny) z francuskim twórcą Jeanem Lurçat – malarzem, ceramikiem i słynnym projektantem gobelinów, twórcą, który przyczynił się do renesansu tapiserii we Francji w XX w. (m.in. wprowadzając zmiany techniczne przy projektowaniu i realizacji). Konsekwencją tego spotkania było powołanie do życia w połowie 1961 roku Centre International de la Tapisserie Ancienne et Moderne (CITAM) z siedzibą w Lozannie. W 1961 roku zapowiedziano cykliczne wystawy i powołano Komitet do organizacji pierwszej z nich. Na czele Komitetu CITAM stanął Jean Lurçat. Znaleźli się w nim wybitni przedstawiciele świata europejskiej kultury, m.in. reprezentujący największe europejskie kolekcje muzealne. Przygotowaniom nadano wielki rozgłos i zaangażowano duże środki. Organizatorzy zamierzali uczynić z Biennale „żywą panoramę współczesnego gobelinu. [...] Dzięki CITAM i Biennale, Lozanna świadoma honoru, który jej przypadł [miała stać się] pierwszym międzynarodowym centrum gobelinu.” Biennale miało sankcjonować jego renesans w sztuce współczesnej, afirmować ważną rolę tkaniny ściennej we współczesnej architekturze. Być miejscem propagowania wiedzy o tkaninie i nowych idei z nią związanych.
Zakładano, że pierwsza wystawa, w 1962 roku, prezentować będzie wielkoformatowe tkaniny ścienne, wykonane na podstawie opracowanych przez artystów kartonów-projektów i zrealizowane z użyciem technik stosowanych tradycyjnie w dwu słynnych francuskich wytwórniach tapiserii: w Manufacture des Gobelins – haute lisse bądź w Aubusson – basse lisse.
Do twórców polskich zwrócono się za pośrednictwem ambasady w Bernie i następnie Ministerstwa Kultury i Sztuki PRL. Muzeum Historii Włókiennictwa przypadła rola przygotowania wystąpienia polskich artystów na Biennale. Dyrektorce i twórczyni działającego od 1960 roku muzeum, Krystynie Kondratiuk, powierzono funkcję Komisarza Działu Polskiego na 1. Międzynarodowym Biennale Gobelinu Współczesnego, jak tłumaczyła francuską nazwę pisząc potem o wystawie. Czasu na przygotowania było bardzo mało – zaledwie pół roku, przy czym na początku marca Komitet CITAM dokonywał kwalifikacji prac na podstawie nadesłanych projektów a już w połowie maja 1962 tkaniny zawieziono na otwieraną w czerwcu wystawę. Polskiemu jury nadesłano z kraju ponad 150 projektów. Organizatorzy późno doprecyzowali, że przez dzieła tkane o charakterze ściennym, o dużym formacie, rozumieją gobeliny o wymiarach co najmniej 12 m² i szerokości do 7 m. Wielu twórców musiało wycofać swoje zgłoszenia, ale myślano już o możliwości pokazania prac na kolejnych biennale, gdzie zakładano udział tkanin mniejszych i zróżnicowanych pod względem techniki wykonania.
Współczesnych tkanin o takich wymiarach nie miały żadne polskie instytucje ani, tym bardziej, sami artyści. Trwał wyścig z czasem, by zdążyć z realizacją gobelinów do maja. Korespondencja zachowana w muzeum, prowadzona z Komitetem CITAM, ujawnia determinację Dyrektor Kondratiukowej, wynikającą z bezwzględnego przekonania o najwyższych walorach artystycznych prac polskich twórców.
W Biennale wzięło udział 7 polskich twórców, mimo iż w katalogu wystawy zamieszczono dzieła tylko 5 z nich: Kompozycję białych form Magdaleny Abakanowicz, Muzykę Ady Kierzkowskiej, Ciszę Jolanty Owidzkiej, Oświęcim Wojciecha Sadleya i Drzewa i słońce Anny Śledziewskiej. Pokazano także, „wobec wielkiego zainteresowania międzynarodowej krytyki i publiczności” – jak w liście do Krystyny Kondratiuk pisał Dyrektor CITAM, Paul-Henri Jaccard – prace Krystyny Wojtyny-Drouet (Uliczka) i Marii Łaszkiewicz (Gobelin z runem). Wszystkie tkaniny zrealizowano tuż przed wystawą, już w 1962 roku.
Dyrektor Krystyna Kondratiuk napisała istotne dla propagowania polskiej tkaniny teksty: do katalogu Biennale (o historii gobelinu w Polsce) oraz do informatora: Les tissus polonais artistiques contemporains (o współczesnej polskiej tkaninie artystycznej). Informator, 24-stronicowy, został przygotowany w MHW. Bezpłatnie rozdawany w Lozannie, był jedyną „narodową” publikacją podczas wystawy.
Nadszedł wreszcie 15 czerwca 1962 roku – chwila otwarcia wystawy, oczekiwana z niepokojem zarówno przez organizatorów jak i uczestników. Rozgłos nadany imprezie przez CITAM sprawił, że do Lozanny zjechały tłumy – byli wysokiej rangi przedstawiciele władz i instytucji kultury ze Szwajcarii i Francji oraz z krajów uczestniczących w Biennale, historycy sztuki, artyści, marszandzi, krytycy i wielu turystów. Relacje z wystawy pisali specjalni wysłannicy wielkich europejskich gazet. Na wernisażu były Magdalena Abakanowicz, Ada Kierzkowska, Jolanta Owidzka i Wojciech Sadley, a także – z Muzeum Historii Włókiennictwa – Dyrektor Krystyna Kondratiuk i Anna Łabęcka.
Na 1 Biennale zaprezentowano dzieła takich tuzów jak Henri Matisse, którego gobeliny Niebo i Ziemia (cykl Polinezja), zrealizowane w latach 1946-48 w Manufakturze w Beauvais, umieszczone na wprost wejścia, postrzegane były jako symbol wystawy oraz Le Corbusier – zaprezentowano jego gobelin Unesco zrealizowany w 1962 roku, dla gmachu UNESCO w Paryżu. Oczywiście nie zabrakło dzieła Jeana Lurçat – gobelin Poezja utkany w 1962 roku u Tabarda w Aubusson zdobił eksponowaną ścianę sali z dziełami francuskimi.
Większość recenzji prasowych zaczynało się od omówienia właśnie tych prac i cytowania wypowiedzi ich twórców – zawartych w katalogu Biennale i głoszonych w dniu wernisażu. Przytaczano zwrot „Muralnomad”, ukuty przez Le Corbusiera na nazwanie „fresku”, który można zwinąć w rulon i zabrać ze sobą pod pachą wraz ze zmianą miejsca zamieszkania, którego materia i struktura a także rękodzielnicze wykonanie wywołują asocjację ciepła i przytulności. Artysta zaznaczał że gobelin nie może być postrzegany jako obraz, że jest integralnym i bardzo przydatnym elementem komponowania architektury wnętrz, a nie czystą dekoracją, że wreszcie może spełnić ważną rolę akustyczną, pochłaniając dźwięk w architekturze z betonu.
Tkaniny 60 twórców, reprezentujące 17 krajów uczestniczących w Biennale, bardzo różnorodne pod względem walorów artystycznych i technicznych, starano się sklasyfikować. Rozróżniano artystów, którzy, nie znając specyfiki rzemiosła tkackiego, wykonują jedynie projekt-karton gobelinu, traktując go jak obraz sztalugowy i następnie wysyłają go do atelier, gdzie jest realizowany przez specjalistów-tkaczy (lissiers) oraz na tych, którzy, jak Lurçat, współpracują z tkaczem przy realizacji tkaniny a specyfikę techniki i materiału uwzględnili w momencie pracy nad projektem, no i wreszcie tych, którzy sami, pracując przy krośnie, wykonują gobelin. Efekty działań tych pierwszych porównywano do reprodukcji malarstwa sztalugowego, widząc w tym petryfikację ukształtowanych od XVIII wieku sposobów traktowania tapiserii. Duża grupa twórców tkanin na Biennale czerpała z doświadczeń Lurçata. Najliczniejszą, bo 14-osobową, reprezentację Francji oceniano wysoko, dostrzegano znaczenie wielowiekowej tradycji tkackiej, nowoczesne myślenie o kompozycji i technicznej stronie wykonania gobelinu.
Podkreślano jednak odrębność i wyjątkowość dzieł, które zrealizowane zostały na krosnach przez samych artystów. W tej grupie znalazła się większość tkanin twórców polskich (jedynie kompozycja Oświęcim Wojciecha Sadleya wykonana została w Spółdzielni Rękodzieła Artystycznego „Wanda” w Krakowie). To one robiły największe wrażenie. Wspominający Biennale André Kuenzi pisał, że dla wielu widzów przyzwyczajonych do tradycyjnych tapiserii były one szokujące, rozważano, czy nie były przekroczeniem regulaminu wystawy. Liczono ilość nitek na centymetr i pytano się, czy jest to jeszcze gobelin. Krytyczny wobec nich był sam Jean Lurçat.
Dla innych stanowiły arcydzieła. To, co je wyróżniało to brawura i wolność w traktowaniu techniki i materiału, duch improwizacji i siła plastycznego wyrazu, bardzo swoistego, możliwego do uzyskania wyłącznie w tkackim medium. Polscy twórcy, samodzielnie tkający, swobodnie stosujący różne techniki tkackie, używający ręcznie barwionych przędz, eksperymentujący z niekonwencjonalnymi wątkami (nieprzędzionym runem, sznurami) i bardzo nowocześnie myślący o kompozycji tkaniny, okazali się objawieniem Biennale.
Bezpośrednią konsekwencją sukcesu były wystawy polskich tkanin w muzeach Europy Zachodniej. Komisarz Generalny Biennale, Pierre Pauli, wkrótce po zamknięciu ekspozycji wyrażał w liście do Krystyny Kondratiuk pragnienie wizyty w Polsce, celem poczynienia w związku z tym stosownych przygotowań. Przyjechał do Polski w 1963 roku. Jak entuzjastycznie pisał po latach towarzysz tej wyprawy, André Kuenzi, odwiedzanie kolejnych pracowni polskich twórców prowadziło drogą od odkrycia do odkrycia.
Katarzyna Biłas
RĘKOPISY KRYSTYNY KONDRATIUKOWEJ
Rękopis pierwszy
Szanowna Redakcjo Drogiego „Głosu”
Łódź żegnała mnie deszczem. Na Okęciu ulewa, wyrywający parasole wicher (nie mówiąc już o walizkach) utrudniały opuszczenie ojczyzny. „Ił 18” smutno moczył koła w wodzie, pomimo to w czasie lotu doskonale zdawał egzamin. Startował i lądował subtelnie. Nawet w czasie przelotu nad Alpami nie „rzucał”. Alpy w dole to oddzielny rozdział, a nawet poemat – śnieżne wierzchołki spowite jakby od niechcenia w lekkie obłoczki i przyozdobione klejnotami jezior.
Rodaków w samolocie poznaje się najłatwiej po tym, że pomimo ostrzegawczych napisów i upomnień uroczych stewardes z właściwą nam brawurą nie przymocowują się do fotela pasami. Cudzoziemcy nawet b. młodzi – robią to nadzwyczaj starannie.
W Zürichu pogoda. Z satysfakcja stwierdzam, że i tu urzędnicy potrafią się mylić. Potulnie staję w „rządku” przed sprawdzającym dokumenty, później przed przedstawicielem władz celnych, myśląc o tym czy zdążę na najbliższy pociąg do Lozanny. Cały czas przesuwam się za grupą wyjeżdżających z Polski do Ghany. Po chwili w moim arkuszu podróży wypisują jak byk „Aakra!” [red: Accra] i wręczają mi skierowanie na jednodniowy odpoczynek do hotelu przed daleką podróżą do Afryki. Wyjaśniam, że zupełnie wystarczy mi Szwajcaria, przepraszają i zatrzymują odjeżdżający autobus, ażebym zdążyła powtórnie wypełnić kwestionariusz.
Walizki z autobusu automatycznie przesuwają się do wnętrza dworca – nie potrzebuję ich dźwigać. Kupuję bilet i już jestem na peronie. Usłużny kolejarz doradza mi jazdę następnym pociągiem – przyśpieszonym i bezpośrednim, a tymczasem proponuje zwiedzanie miasta lub posilenie się w restauracji obok stacji, gdzie pracuje Polka – zapisuje mi adres i jej nazwisko. Tam jest dobra kuchnia – mówi.
Rękopis drugi
[red: punkt 1 nie zachował się]
2) W Szwajcarii i we Włoszech – we wszystkich większych miastach wydawane są co miesiąc lub nawet co tydzień informatory, zawierające prócz planu miasta i wykazu hoteli, restauracji, muzeów itp. program wszystkich aktualnych przedstawień i wystaw. Zajmuje się tym przeważnie Towarzystwo Przyjaciół danego miasta, a koszt wydawnictwa opłacają umieszczane w nim reklamy firm i przedsiębiorstw usługowych.
3) W hotelach w Rzymie oprócz planu i informatora ofiarowywanego gratis wraz z kluczem otrzymuje się wykaz potraw jakimi dysponuje restauracja i kawiarnia hotelowa wraz z cenami.
4) Biura podróży w Szwajcarii sprzedają zagraniczne bilety turystyczne np. na trasę Lozanna – Mediolan, Rzym, Florencja, Wenecja – Lozanna ważne 2 miesiące na pociągi zwykłe i ekspresowe, pozwalające na przerwanie podróży w dowolnym miejscu i na dowolny okres bez potrzeby jakiegokolwiek „stemplowania” biletu w kasie czy u zawiadowcy, znacznie przy tem tańsze od kilku biletów zakupionych łącznie na poszczególne odcinki trasy.
5) W Szwajcarii i we Włoszech na dworcach nikt nie sprawdza biletów ani wyjeżdżającym ani przyjeżdżającym, jest natomiast kontrola w pociągach.
6) W pociągach szwajcarskich czysto, zawsze oprócz wody jest mydło i papierowe serwetki do wycierania rąk.
7) Ciekawostka: wszędzie spotyka się Polaków. Kolejarz Szwajcar informuje, gdzie jest restauracja z polską kuchnią i obsługą. W Zurich to samo. W Lozannie radzi nam jakim numerem najłatwiej dojechać do teatru. We Florencji pierwszym napisem jaki odczytałam na della Scala - tuz za dworcem - była tablica informująca, że tu żył i tworzył Juliusz Słowacki. A poza tym każdy Włoch na dźwięk słowa „Polaco” odpar. nat. Monte Casino
Rękopis trzeci
Szanowna Redakcjo drogiego „Głosu”
Łódź żegnała mnie deszczem. Na Okęciu ulewa i wyrywający parasole wicher – nie mówiąc już o walizkach – utrudniały opuszczenie Ojczyzny. „Ił 18” smutno moczył koła w wodzie, pomimo to w czasie lotu doskonale zdał egzamin startując i lądując nieodczuwalnie. Nawet nad Alpami nie „rzucało”, choć tak solennie obiecywali nam to „oblatani” na trasie znajomi.
Alpy tam w dole to oddzielny rozdział czy raczej poemat. Śnieżne wierzchołki zaróżowione od Słońca, spowita jakby od niechcenia bielą obłoków i przyozdobione klejnotami jezior. Duża rzecz!
Patrzę na Alpy, to na talerz z przeróżnymi pikantnymi smacznościami i ostatnią polską szynką, jaką nam „Lot” uprzyjemnia lot i myślę: jaka radość życia!
Polaków w samolocie poznaje się najłatwiej po tym, że wbrew ostrzegawczym napisom z właściwą nam brawurą nie przymocowują się do foteli pasami. Cudzoziemcy – nawet b. młodzi – robią to nadzwyczaj starannie.
I. O Biennale reklama, zysk
Konferencja
Vernisaż
Ocena
Opinie
Nagrody
Rękopis czwarty
Na dworcu walizka moja z autobusu automatycznie przesuwa się do wnętrza – nie trzeba jej dźwigać. Usłużny kolejarz odradza mi jazdę pierwszym pociągiem – następny jest przyśpieszony i dogodniejszy, a tymczasem proponuje mi posiłek w najbliższej restauracji i wręcza jej adres reklamowy. Tam jest dobra kuchnia – mówi – polska i obsługa tez polska i jeśli pani ma wódkę to mogę kupić. Nie mam – i jej brak prześladować mnie będzie aż do końca pobytu w Szwajcarii – polska wódka swą ustalona już marką rozwiązuje zagraniczne serca.
W Lozannie pięknej i słonecznej atmosfera – jak w łódzkim Muzeum – na każdym kroku wyczuwa się przygotowania do wystawy. Na rogatkach miast witają automobilistów z dala widoczne napisy „I-re Biennale Internationale de la Tapisserie”, na ulicach powtarzają to samo kolorowe plakaty, nawet kwietnik na skwerze przed Hotel de la Paix jest żywą reklamą wystawy – odtwarza – jeden z gobelinów. W biurze Przyjaciół Lozanny, w biurach podróży, w hotelach i na stacji rozdają broszury reklamujące wystawę. Okazuje się, że ta wielka międzynarodowa impreza ściąga do Szwajcarii liczne rzesze turystów zagranicznych wraz z ich dewizami. Zaludniają się hotele, restauracje i kawiarnie, ożywiają ulice i sklepy. A gdyby tak u nas spróbować?
Otwarcie Biennale poprzedziła wielka konferencja prasowa z udziałem ponad stu dziennikarzy z całego świata. Polskę reprezentowały na niej – prócz komisarza – trzy polskie artystki-plastyczki: Magdalena Abakanowicz, Ada Kierzkowska i Jolanta Owidzka. Ponieważ dobrze znają obce języki mogły udzielać wywiadów, brać kilkakrotnie udział w audycjach radia i telewizji, a przede wszystkim w dyskusjach na temat starego i nowego w sztuce tkackiej, towarzyszących nieustannie wszystkim cocteilom i spotkaniom jakie dla artystów i organizatorów Biennale urządzano. Przekonały wreszcie jednego z najsympatyczniejszych artystów zachodnich, że nie są tylko pięknymi Polkami przywiezionymi dla propagandy, w co poprzednio święcie uwierzył.
Prócz trzech wymienionych wystawiali jeszcze swe gobeliny Maria Łaszkiewicz, Wojciech Sadley, Anna Śledziewska i Krystyna Wojtyna-Drouet
Rękopis piąty
Pół roku temu Ministerstwo Kultury i Sztuki powierzyło łódzkiemu Muzeum Historii Włókiennictwa organizację Działu Polskiego na I Biennale Międzynarodowej Tkaniny Współczesnej w Lozannie. Od tego momentu życie w muzeum potoczyło się pod znakiem tej interesującej i premierowej imprezy. Przygotowania do niej – zaproszenie i wyłonienie autorów, wybór projektów, pomoc przy ich realizacji, sprowadzenie i wysyłka eksponatów, drukowanie ilustrowanego informatora wydanego w języku francuskim oraz artykuły i liczna korespondencja w tym języku pisana absorbowały bez reszty nie tylko mnie lecz i cały kolektyw. Bądź co bądź miała to być (i jest!) impreza bardzo poważna, bo zorganizowana z inicjatywy niedawno powstałego Międzynarodowego Centrum Starej i Nowej Tkaniny – CITAM (Le Centre Internationale de la Tapisserie Ancienne et Moderne), którego członkami są wybitni twórcy i znawcy jak Jean Lurçat (przewodniczący CITAM), Jean Cocteau, George Basin, Le Corbusier i inni. Udział w niej zgłosiło 17 państw Europy, Azji i Ameryki, choć wystawiane być mogły jedynie ścienne, monumentalne gobeliny współczesne o powierzchni minimum 12 m2.
Polscy plastycy przygotowali na tę wystawę 7 olbrzymich nowocześnie potraktowanych gobelinów i z niecierpliwością oczekiwali na wrażenie, jakie sprawią one za granicą.
Wreszcie nastąpił czas wyjazdu. 4 czerwca Łódź żegnała mnie rzęsistym deszczem, a następnego dnia na Okęciu ulewa i wicher utrudniały dostęp do „Iła 18”, który smętnie moczył koła w wodzie. Mimo to w czasie lotu doskonale zdawał egzamin, startował i lądował nieodczuwalnie i nawet nad Alpami nie „rzucało”, choć tak solennie obiecywali mi to „oblatani” na tej trasie znajomi.
Alpy pod nami ośnieżone i rozsłonecznione, to oddzielny rozdział, a raczej poemat. Dalej już słońce i pogoda aż do Zürichu.
Na lotnisku z satysfakcją stwierdzam, że i szwajcarscy urzędnicy potrafią się mylić. Staję „w rządku” przed sprawdzającym dokumenty, tuż za grupą Polaków udających się do Ghany, obliczając czy zdążę na najbliższy pociąg do Lozanny i ani się spostrzegłam, jak do mojego arkusza podróży wpisali Aakra! Szalona okazja, ja jednak tym razem dziękuje za skierowanie na jednodniowy odpoczynek w hotelu przed dalszą podróżą do Afryki i upieram się przy natychmiastowym wyjeździe do Lozanny. Przepraszają najuprzejmiej i specjalnie zatrzymują autobus, ażebym zdążyła na dworzec. To rozumiem!
Na dworcu walizka moja z autobusu automatycznie przesuwa się do wnętrza – nie trzeba jej dźwigać. Usłużny kolejarz odradza mi jednak jazdę pierwszym pociągiem. Następny jest przyśpieszony i wygodniejszy – mówi – a tymczasem proponuje posiłek w niedaleko położonej restauracji. Tam jest dobra kuchnia – polska – twierdzi podsuwając mi jednocześnie adres reklamowy. – I jeżeli pani ma wódkę to kupię. Nie mam – i jej brak prześladować mnie będzie aż do końca podróży – „polska wódka” z ustaloną już marką otwiera tu serca.
W Lozannie pięknej i słonecznej atmosfera jak w łódzkim Muzeum – na każdym kroku widać przygotowania.
Na pierwszym planie – w olbrzymim reprezentacyjnym hallu wisi z lewej strony gobelin szwajcarski, z prawej polski – „Drzewa” Anny Śledziewskiej. Tuz za nim biało-czarny gobelin Marii Łaszkiewiczowej, dalej sala z gobelinami z Kanady (jeden z nich Polki - Krystyny Sadowskiej – bardzo ciekawy i najwięcej do naszych zbliżony), NRF, Szwecji, Francji, USA i wreszcie długa sala znowu podzielona między Szwajcarów i Polaków. Jest tu gobelin Ady Kierzkowskiej „Muzyka”, Jolanty Owidzkiej „Cisza”, Magdaleny Abakanowicz „Kompozycja białych form” i wreszcie dramatyczny Wojciecha Sadleya „Oświęcim”. W następnej Sali „Uliczka” Krystyny Wojtyny-Drouet, a dalej już Holandia, Belgia, Włochy i inne kraje. Jest 15 gobelinów francuskich, 7 polskich (8. Polki z Kanady), 5 szwajcarskich, reszta państw ma 3-2 lub 1 gobelin. W sali polskiej gęsto. Przed każdym z gobelinów grupy i grupki żywo dyskutujące. Obserwujemy z panem ambasadorem Koszutskim wyrazy twarzy zwiedzających i na naszych twarzach pojawia się stopniowo uśmiech zadowolenia. Słyszę mowę polską, podchodzi do nas jakaś Francuska i stwierdza, że zaraz pośle syna do Polski na naukę tkactwa. Co chwila ktoś składa gratulacje. Wernisaż przeciąga się – tłumy nie rzedną. W rozjarzonych światłem salach olśniewa feria barw 58 wspaniałych wielkich gobelinów.
Późnym wieczorem w reprezentacyjnych salach Hotel Palace-Lausanne władze kantonalne podejmują bankietem przedstawicieli 17 narodów. Jest to jeszcze jedna okazja do poznania wielu świetnych artystów i słynnych intelektualistów, wymiany poglądów , spostrzeżeń oraz do trwającej prawie całą noc dyskusji na temat starego i nowego w tkactwie. Szczegółowo analizowano i rozpatrywano kompozycje, kolorystykę, a jeśli chodzi o gobeliny polskie to przede wszystkim technikę i zróżnicowanie tworzywa – operowanie nie tylko kolorem czy walorem lecz i faktura. Ogólnie podkreślano wypowiedzi artystów francuskich, że „Polacy zrewolucjonizowali gobelin, co staje się największym sensem i zasługa Biennale”.
Rano ekipie naszej przynoszą do hotelu kwiaty i bombonierki: artystkom za twórczość a pracownicom Muzeum Historii Włókiennictwa – za zorganizowanie ekspozycji polskiej. Szczególnie jeden załączony do kwiatów bilet a napisany przez znaną szwajcarska artystkę Denis Voita jest charakterystyczny: „Polskie panie artystki! za przyjaźń, za nasze piękne tkaniny, za nasze choć jedno, być może spotkanie w Warszawie – wszystkiego najlepszego!”.
A później ukazują się recenzje prasowe: dobre i bardzo dobre. Takie, które mówią tylko o poważnym udziale Polski i inne zaczynające się od słów „przede wszystkim – Polska”, zatytułowane: „Szczyt I Biennale – Polska”. W szwajcarskim tygodniku „Radio – TV – je voistant” z 14 VI. 62 obok artykułu ukazują się reprodukcje tylko 3 gobelinów: słynnego Lurcat, Japończyka Murata i „Muzyki” Polki Ady Kierzkowskiej.
Wystawa trwać będzie do 17. września. Codziennie odwiedzamy Muzeum i obserwujemy frekwencję. Choć wstęp kosztuje 3 Sfr ruch nie słabnie. W stoisku przy wejściu sprzedają świetnie wydane katalogi (9 Sfr!). Tuz obok leżą związane z tkactwem publikacje francuskie, włoskie i niem. Wśród nich w żakardowej okładce „Tkanina polska”, a zaraz przy niej stos wydrukowanych w Łodzi informatorów o tkactwie polskim z śnieżno-białymi gołębiami Wnukowej na okładce.
Rękopis szósty
Od dwóch tygodni Lozanna żyje pod znakiem I-go Biennale Tkaniny. Ożywiły się ulice, zaludniły hotele, restauracje i kawiarnie. Ta wielka międzynarodowa impreza przedstawiająca dzieła artystów siedemnastu państw Europy, Azji i Ameryki, ściąga do Szwajcarii liczne rzesze turystów zagranicznych wraz z ich dewizami.
W reprezentacyjnych salach Musée Cantonal des Beaux-Arts zapełnionych szczelnie monumentalnymi gobelinami współczesnymi, utrzymanymi w różnych konwencjach, spotkać można codziennie wielu czołowych przedstawicieli świata artystycznego, którzy bądź to wystawiają własne prace, bądź tez przyjechali obejrzeć ostatnie osiągnięcia innych artystów.
Już na rogatkach miasta witają automobilistów z dala widoczne napisy „I-re Biennale Internationale de la Tapisserie”, a na ulicach przypominają o tym co krok duże soczyste w kolorze plakaty. Nawet kwietnik na skwerze przed Hotel de la Paix – w samym sercu Lozanny – odtwarzający jeden z gobelinów jest żywą reklama wystawy. Otwarcie Biennale poprzedziła wielka konferencja prasowa, na którą zjechało się wielu dziennikarzy z całego świata. Od nas niestety, nie było nikogo, lecz za to polskie plastyczki – autorki wystawianych gobelinów: Magdalena Abakanowicz, Ada Kierzkowska i Jolanta Owidzka, których dwunastometrowe dzieła, tak jak i prace reszty polskich artystów, cieszą się tu ogromnym zainteresowaniem, oblegane były wielokrotnie przez prasę, radio i telewizję.
Wieczorem w przededniu otwarcia dyrektor CITAM (Międzynarodowe Centrum Starej i Nowej Tkaniny) będący jednocześnie dyrektorem Towarzystwa Przyjaciół Lozanny, pan Henri Jaccard urządził dla przybyłych do Lozanny artystów cocteil, na którym podjęto ogólna dyskusje na temat sztuki tkackiej. Rozmowy, a nawet spory, wynikłe na tym tle, przeniesiono zresztą na późniejsze spotkanie zorganizowane już po otwarciu ekspozycji przez znanego francuskiego twórcę gobelinów Jean Lurçat, którego projekty zostały zaakceptowane przez artystów reprezentujących inne kraje i nowe kierunki w sztuce.
W dniu 15. VI. 62. Na uroczyste otwarcie Biennale przybyło do Lozanny wielu oficjalnych gości oraz przedstawiciele korpusu dyplomatycznego, a wśród nich Ambasador Polski Józef Koszutski z Małżonką, który wraz z Ministrem Kultury i Sztuki Tadeuszem Galińskim wchodził w skład Komitetu Honorowego Biennale. W szczelnie wypełnionej auli uniwersyteckiej (Muzeum dzieli gmach z Uniwersytetem) wygłoszono przemówienia inauguracyjne, a następnie – już w salach wystawowych – wzniesiono toasty za pomyślność Biennale, gości i organizatorów tradycyjną (nie jedną!) lampkę wina. Dopiero wtedy rozpoczęło się ocenianie eksponatów i ekspozycji.
Samą ekspozycję musiano rozwiązać – ze względu na brak miejsca – w sposób najprostszy, wykorzystując do wieszania gobelinów wszystkie większe płaszczyzny ścian.
Na pierwszym planie w olbrzymim reprezentacyjnym hallu wisi z lewej strony gobelin szwajcarski, z prawej „Drzewa i słońce” Anny Śledziewskiej. Tuż za nim biało-czarny „Gobelin z runem” Marii Łaszkiewicz. Dalej sala z gobelinami z Kanady (jeden z nich bardzo interesujący, do naszych zbliżony technicznie i kompozycyjnie wykonała Polka, Krystyna Sadowska). Potem gobeliny ze Szwecji, NRF, Francji i USA. Wreszcie długa sala podzielona między Szwajcarów i Polaków. Jest tu „Muzyka” Ady Kierzkowskiej, „Cisza” Jolanty Owidzkiej, „Kompozycja białych form” Magdaleny Abakanowicz i dramatyczny „Oświęcim” Wojciecha Sadleya, przykuwający uwagę. W następnej Sali – holenderskiej – na głównej ścianie jeszcze jeden gobelin polski: „Ucieczka” Krystyny Wojtyny-Drouet. Jeszcze dalej gobeliny belgijskie, włoskie, japońskie. Ogółem na 58 eksponatów jest 15 francuskich, 7 polskich (ósmy Polki z Kanady), 5 szwajcarskich. Reszta z 17 wystawiających państw ma po 3, 2 lub po 1 gobelinie.
W sali „polskiej” tłoczno, przed każdym z gobelinów grupy i grupki żywo dyskutujące. Obserwujemy z panem Ambasadorem Koszutskim wyrazy twarzy zwiedzających i na naszych własnych twarzach pojawia się uśmiech zadowolenia. Jakaś Francuzka słysząc mowę polską podchodzi do nas i oznajmia, że zaraz pośle syna swego na naukę do Akademii w Polsce. Co chwila ktoś składa gratulacje, ktoś się przedstawia.
Wernisaż przeciąga się.
Lozanna, 30. VI. 1962 roku
Szanowny Panie Redaktorze!
Pisano mi z Polski, że w „Przekroju” ukazała się wzmianka o I Biennale Tkaniny w Lozannie. Jako komisarz i bezpośredni organizator ekspozycji polskiej na tej interesującej międzynarodowej wystawie przesyłam o niej nieco wiadomości „z pierwszego źródła”. Jeśli uzna Pan to za stosowne – proszę przekazać je czytelnikom Waszego Pisma, którego nam tu w Szwajcarii bardzo brakuje.
Łączę serdeczne pozdrowienia
Krystyna Kondratiukowa
WSPOMNIENIA Z WYSTAWY
(Z rozmów telefonicznych przeprowadzonych z Artystami 2 października 2012 r.)
Jolanta Owidzka
To było wielkie wydarzenie. Dzięki energii i entuzjazmowi Krystyny Kondratiukowej Polska była bardzo dobrze reprezentowana. W Szwajcarii przyjęto nas bardzo entuzjastycznie. Delegacja francuska domagała się, by zapewnić swoim artystom takie warunki pracy jak mają Polacy. Ale nasz sukces wynikał z braku powszechnych na Zachodzie możliwości i konieczności własnoręcznego wykonywania tkaniny! Nie poprzestawaliśmy jedynie na sporządzeniu projektu. Byliśmy przekonani, że materiał dopiero w rękach artysty nabiera znaczenia.
Była z nami p. Zofia Jeżewska, dziennikarka radiowa, dzięki której w Polskim Radio ukazało się wiele audycji i wywiadów na temat polskiej tkaniny. Biennale zorganizowano z inicjatywy Jeana Lurçat, który liczył na sukces reprezentacji Francji. Jego rozgoryczenie i irytacja były tak wielkie, że cały czas unikał zdjęć z Polakami. Myślę, że nie przypadkowo podano nam mylnie godzinę rozpoczęcia konferencji prasowej, na którą spóźniliśmy się aż dwie godziny.
Lozanna zaowocowała licznymi wizytami w Polsce artystów oraz dyrektorów muzeów i galerii. Wszyscy, którzy odwiedzali nasze pracownie mówili o wielkim eksperymencie.
Wojciech Sadley
Czy byłem pewny sukcesu? W procesie twórczym musi być, choćby najmniejsza, doza pewności. Wcześniej nie zajmowałem się tkaniną, to co robiłem, nazwałbym raczej „para-tkaniną”. Perspektywa Lozanny zmobilizowała mnie, zrobiłem projekt, który zadziwił ministerialną komisję kwalifikacyjną. Projekt zaakceptowano, lecz by uzyskać fundusze na realizację gobelinu zrzekłem się honorarium.
Dopiero w Lozannie zobaczyliśmy, jak bardzo nasze tkaniny – nazwane tam „barbarzyńskimi” – są różne. Odmienne, bo pomni wojennych przeżyć potrafiliśmy w nich zawrzeć „pierwiastek pierwotności”, daleki od obowiązującej podówczas elegancji. Byliśmy niczym chleb razowy obok kremowych ciastek. Czuliśmy się jak nowatorzy, którym nie od razu można przyznać racje, bo przybyliśmy z nieznanego świata Wschodu. Nie wiem, na ile gratulacje za „powiew świeżości” były szczere, ale na pewno lozańska prezentacja – pierwszy po wojnie pokaz tkanin traktowanych jako sztuka, a nie rzemiosło – wzbudził wielkie zainteresowanie polskim gobelinem.
Krystyna Wojtyna-Drouet
W I Biennale nie brałam udziału, ale wystawiono tam moją tkaninę. Nie przewidywałam sukcesu. Lozanna nie miała jeszcze renomy, a polscy tkacze - tej rangi na Zachodzie, jaką cieszą się dziś. Tym większa zasługa Krystyny Kondratiukowej, która uwierzyła w nasze zdolności, potrafiła niczym wizjoner ocenić oryginalność naszych projektów i zdopingować nas do pracy. Jako dyrektor i koordynator polskich przygotowań nie miała w sobie nic z urzędnika. Była urocza, pełna życzliwości. Wspomagała nas. Barwnie opowiadała o swoich wizytach w Ministerstwie Kultury, gdzie również strojem i zachowaniem wywierała na urzędnikach wrażenie na tyle skutecznie, by pozyskiwać pieniądze na realizację naszych artystycznych wizji. Bez jej pomocy nie byłabym w stanie kupić wełnę na gobelin.
Po wystawie zyskaliśmy rozgłos. Nasze tkaniny powędrowały w świat, my zaś - może nie obnosząc tego tak ostentacyjnie, jak to się czyni dziś– robiliśmy autentyczną karierę: artystycznie i finansowo.